"ZIELONO MI"

Pod tym tytułem rozpoczął się Regionalny Przegląd Twórczości Seniorów w Solcu Kujawskim. Dnia 16 czerwca br. w Wiosennej Artystycznej Poczcie Seniorów zaprezentowała się także grupa Seniorów „Cisowianie” z Cekcyna.  W pierwszej kolejności wystąpił chór „Cisowianie”, a tuż potem swoje zdolności przedstawiła nasza koleżanka, poetka Jadwiga Bartlewska w wierszu pt: ”Wianek”. Natomiast Jadwiga Bystroń recytowała ludowy tekst pt: ”Odpowiedź na ofertę matrymonialną”. W kategorii literackiej obie koleżanki otrzymały nagrody juri.

Przygotowała: Maria Bonk

Wianek

Łońskiego roku babka mi powiedziała,

Pilnuj tylko wianeczka abyś zawdy go miała.

Kiedyś to miotłami mnie poodmiatali

Że wyjdę prędko za mąż: to obiecywali.

 

Tak wiele chłopców mi się trafiało,

Ale męża znaleźć mi się nie udało.

Tamtego roku – skromnie przy płocie stałam

Paradnego w „Trabancie” sobą zatrzymałam.

 

Tylko skromność panience przystoi,

Patrzę a tu chłop z prypciem na gębie stoi.

Brodawa błyszcząca jak maścią smarowana

O Boże ja byłam już zakochana.

 

Długo to zauroczenie nie trwało,

Jechał na Zamarte – mu się żyć nie chciało.

Jak były Andrzejki to kalosze stawiałam,

Do dwóch czopków dokładnie odmierzałam.

 

Jedna czopka to Felek, druga Michał stary

Do obu zabrakło od kalosza miary.

Wieta ten wianek to mnie ratuje,

On do mego szczęścia mi drogę toruje.

 

Kiedyś to ja miałam konkubenta,

Ale byłam jego kochaniem przejęta.

On mi gadał żebym wyszła za niego,

trzy tygodnie za nim chodziłam – nie doszłam do niczego.

 

A czy wy wieta, że ja doktora dostana

Konia szukał – przyszedł od rana.

Końskimi kopytami się interesuje,

Ma doktorat z kopytów, on to zapisuje.

 

Jak moje nogi oglądał – byśta to widzieli,

Tak mnie zatkało – o święci anieli.

On to kowboj z kapeluszem prawdziwym

Ma stary rower z siodłem mocno krzywym.

 

Mówi, że ma „Golfa” jest niebieski i długi,

wozi nim swoje cztery stare papugi.

Jaki mój stan posiadania – się interesuje!

Czy wszystko zachowałam? Ja siebie szanuje.

 

Ja go nie zawieda on moim zostanie

Wiecie on mnie z tym wiankiem dostanie.

Wyjeżdżamy za granicę kopyt zdjęcia wam przyśla

Tu już zwierzaków nima – on nie zmyśla

 

Jeden taki z flintą na wierzchu chodził,

Och – jak on za mną oczami wodził.

Taką flintą jak jego – dziczyżnę u nas postrzelali,

Gęsi, kaczki i kury tylko zostali.

 

Jak nad jezioro materac na plecach niosłam

Przez tę jego flintę – nad wodę wnet nie doszłam.

Tak patrzał gdy go z worka wyciągałam,

Jeszcze bardziej jak się na nim rozkładałam.

 

A gdy na nim już zadowolona byłam,

On jeszcze patrzał – jo skromnie komary liczyłam.

Gdybym jo mu wtedy moje barchany pokazała,

Teraz za granicę już bym nie jechała.

 

Oj ludzie, ludzie teraz wszystko wieta,

Mom szczęście – będe wnet kobieta,

Cały miesiąc na mojego kowboja czekam,

Jo go mocno chca – jo już nie zwlekam.

Autor wiersza: Jadwiga Bartlewska

Szanowny Panie!

Odpowiedź na ofertę matrymonialną

Siadóm ja pod jabłónku i pióra się chwytóm, bo żym sia dowiedziała, że pon poszukuje towarziszki do życia. Ja by sia dycht rada ożaniła, jano tu do smantka chłopa nie mogą dostać. A jak zamanowszy, kele naszy chałupy siadóm i tak durcham patrza, czy jaki brifkasz listu nie niejsie, czy sia jaki kawalir nie nakrąca. Toć ja przecie nie do kija, jano do chłopa rosna. Jakby te nasze rajby miały dojść do rychtu, to ja by sia chyba z radości w pianta użarła, a ksiandzu na msza śfianta dała. Aby pon sia lepi o mnie dowiedział – opisza panu moja figura.

Jezdem wysoka, mom modre oczi, a figura tako piankna, że jak w niedziela z kościoła wyleza, to wsziskie ludzie na mnie ślepia wywalajo. Jano móm jedna mała fela. Na lewa golań tak ździebko utykom. Tak dycht ciemna to ja tyż nie jezdem, bo chodziłom do szkoły. A ten szkolny to był fest działt. On nóm powiedział, po czim muchy zdychaju i jak gapa ma rok , to lejci w drugi rok.

Uświadamnióm pana, że pochodza ze wsi. Dawni bylim na frajce, a tero momy swoje gburstwo. Momy 58 morgóf ziamni, paranaście śfinióf, ofcóf piantnaście klampóf i dwa richtich szkapy.

W doma do kupy je nas sidam – sztyry siostry i trzych bratof. Siostry sia dycht wszistkie ożanili. Jedyn z bratóf je żónaty i jeździ  na banie, drugi je zaciongnianty do wojska i jeździ na fligrze, a ten trzejci chycił sia dycht letkego chlyba, bo je za pisarka   u Rosenwalda.

Jak pon widzi, to z dycht lepszejszy familiji pochodza, choć mój ojciec u Szulca klampy futrował, a matka na Rezlonkach gansi pasła. Tero to my sia już z ty biedy wyżarli  i do swoji pracharyji sia dogrzebali.

Jezdem srodze zorgowna. Toć ja i buksy potrafia narzóndzić, sztifle sztypować, a robota to ci mnie idzie od ranki, że niż chto sia obejrzy, to już móm dycht wszistko fertich. Do gospodarstwa tysz móm wszistko obzorgowane. Do spania  - wyry, do mantlóf i kapeluszóf – knaki, para dychtownych klompóf, a łachóf i lumpóf to móm dycht pełno na górze wisieć.

Móm wuja ksiandza, to nóm chiba ślub za darmo da. Jak bym sia czasem ożanili, to pon wszistko oczymasz i pon bandzie ze mnie zadowolnióny. Toć ja i chałupa potrafia zadowolić. Potrafia bulwóf z zaklepónko ugotować, każdi jeden maltich potrafia wysztafirować.

Jak pon bandziesz kole naszi wsi przejeżdżać, to niech pon choć na chwiełka do nos wlezie, bo u nas so durchom wrota ołpen na gości i w doma dych zawdy chtoś je, to bym o tym naszym weselisku pogadali. Na tym kończa to moje pisanie. Pozdrawiom pona przez uch od igły, niech pón nie zapomni o mnie nigdy, przez kosz od wiśni, niech pón ma mnie na myśli, bo nie chca zostać staro panno i przed piekłem kozy paść.

Bronisia Borowiaczka